Przepraszam za tak długo przerwę.
______________________________________________________
Czekam tu,
czekam, czekam i zgadnijcie, co? Czekam! Jeśli to właśnie pomyśleliście to
jesteście geniuszami! Jestem tak sfrustrowana, że mam ochotę stąd uciec i
schować się w jakimś cichym miejscu.
Tak, wiem to trochę dziecinne i w ogóle nie na
miejscu, ale co można robić, kiedy stoi się na głupia na środku ulicy i czeka
na durnego, spóźnialskiego brata.
Dzwoniłam i
dzwoniłam, ale za każdym razem odzywa się sekretarka! W tej chwili mam ochotę
wylegiwać się na kanapie, pod cieplutkim kocem i kubkiem zielonej herbaty w
ręku, ale niestety musiałam jechać uzupełnić swoją garderobę, której to tak
właściwie nie ma, więc najlepszym stwierdzeniem będzie, że musiałam kupić nową
garderobę.
Nagle coś
mokrego, jakaś głupia kropelka, skapała mi na nosek. Delikatnie go zmarszczyła
i popatrzyłam się w niebo. Normalnie, jak na zawołanie zaczęło deszcz.
Wiedziałam,
że ten dzień jest skazany na porażkę, ale żeby aż tak? To chyba przechodzi
ludzie pojęcie! Dlaczego, do jasnej cholery, to wszystko musi zawsze spotykać
właśnie mnie? Nie mogę mieć normalnej rodziny, normalnego życia, normalnych
przyjaciół i normalnego brata? Chyba zaczynam nadużywać słowa ,,normalnie’’…
Jednak
wracając do tematu to ja, oczywiście, musiałam urodzić się w wyjątkowej
rodzinie, gdzie nikogo nie interesuje. Wspaniale.
Westchnęła i
rozejrzałam się po okolicy, ale nigdzie go nie było. Byłam zła, okropnie zła,
miała ochotę rozerwać go na milion strzępków, zdeptać i zakopać w lesie.
Choć w
środku to tak naprawdę zrobiło mi się smutno, bo on o mnie zapomniał, czy to
znaczy, że teraz będzie tak jak dawniej? Znowu będzie miał mnie gdzieś przez
większość czasu, a potem po prostu przejdziemy do schematu jeden telefon na
miesiąc, zero spotkań i radź sobie sam… Przynajmniej teraz pozbyłam się
złudzeń, które miała wcześniej, nie powinnam była w ogóle mu ufać! Jestem taka
głupia i naiwna, niczego się nie nauczyła żyjąc z Jakem, a powinnam.
Jeszcze ja mu pokaże, pokaże im wszystkim, że mnie się nie
ignoruje. Obiecuje.
Do domu
wróciłam autobusem, tak brudnym autobusem! Nie dość, że przez ponad godzinę
musiałam siedzieć na jednym miejscu to jeszcze zaraz koło mnie musiał usiąść
jakiś staruch, który tylko narzekał wszystko drożeje. Jakby mnie to obchodziło.
Poirytowana
wbiegłam do domu, oczywiście trzaskając przy tym drzwiami i udałam się do
swojego pokoju, żeby zaraz paść na łóżku.
Zaczęłam
myśleć o moim bracie, dlaczego znowu mi to robi? Przecież mówił, że mnie kocha.
Czy po porostu się mną znudził? Jak zwykłą zabawką!
Nie wiem,
dlaczego, ale łzy same napłynęły mi do oczu. Płakałam. Znowu poczułam się
samotną, małą dziewczynką, która stoi w cieniu swojego cudownego brata. To takie żałosne.
Nie wiem ile
tam leżałam i użalałam się nad sobą, ale jak się już obudziłam było ciemno. Podeszłam
otworzyć okno i wyjrzałam na pole, księżyc był już widoczny. Wyglądał tak
pięknie.
Wiatr wiał
delikatnie i był trochę zimny. Cisza i spokój. Tego właśnie potrzebowałam.
Uśmiechnęłam
się sama do siebie i w jednej chwili podjęłam decyzję. Nie obchodzi mnie już to
durna obietnica.
Obróciłam się w stronę szafki nocnej i z determinacją
widoczną na twarzy ruszyłam po kluczyki, który były schowane w szufladce. Nikt
mnie nie zatrzyma.
Następny
dzień wydawał się nudny tak samo jak poprzedni.
Co prawda czuła jeszcze gorzej, ponieważ nie byłam za bardzo wyspana,
ale jak człowiek wracający o piątej na ranem i śpiący zaledwie pięć godzin może
czuć się wypoczęty?
No właśnie!
Nie może…
Tak, więc z
miną męczennika zeszłam do kuchni, żeby zjeść cokolwiek. O dziwo, powitał mnie
(uśmiechnięty!) Mój brat, który oznajmi, że nie będzie go cały dzień. Nie
wspomniał nic o tym, że nie było go wczoraj, albo raczej nie przejmował się tym
wcale.
Nie wiem,
dlaczego, ale kolejny raz poczułam się zraniona tym, że mnie nie przeprosił
albo tym, że o mnie zapomniał…
Z
(sztucznym) uśmiechem odpowiedziałam, że nie robi mi to żadnych problemów oraz,
że jestem już dużą dziewczynką i potrafię się sobą zająć. Nie wspomniał nic o
tym, że wczoraj jakoś nie przeszkadzało mu, że byłam sama jak palec.
Po chwili
stwierdziłam nawet, że tak jest lepiej. Nikt się nie dowie.
- A właśnie
prawie zapomniałem! – Wydarł się Niall – Już od przyszłego tygodnia masz
zajęcia, więc radze ci przejrzeć podręczniki.
Sama na
początku była trochę zaskoczona, więc nie odpowiedziałam od razu.
Musiałam
chyba coś źle usłyszeć. Przecież to oczywiste, że miałam mieć do końca tego
roku szkolnego nauczanie inwidualnie.
Z wrażenia
prawie przewróciłam szklanki z sokiem pomarańczowym, którą miałam pod ręką.
- Ale… ale
ja miałam uczyć się w domu! Po jaką cholerę, mam użerać się z tymi bachorami z
liceum?! – Powiedziała szybko.
Niall
spojrzał na mnie zdziwiony, chyba nie spodziewała się takie energicznej
reakcji.
- Harry nie
powiedział ci wczoraj, że będziesz z nim chodzić do jednej klasy? No wiesz,
skoro on też chodzi do szkoły to wspólnie z ojcem stwierdziliśmy, że będzie
lepiej jak zaczniesz się integrować ze ludźmi w swoim wieku…
Dopiero
wtedy to zrozumiałam. Siostra słynnej gwiazdy, czarna owca rodziny, nawróciła
się, więc tym samym musi się dobrze zachowywać i mieć wzorowe koleżanki. Im
wszystkim chodziło o to, żeby nie wpadła w tak zwane ‘’złe towarzystwo ‘’ !
Tylko tyle!
Oni, znaczy
mój brat i ojciec zrobią wszystko, żebym ich nie ośmieszyła. Chodzi im o to, co
ludzie powiedzą, a nie o moje dobro. Jeśli jeszcze przed chwilą, choć trochę żałowałam
tego, co wczoraj zrobiłam to teraz jedyne, co żałuje to, że nie zrobili mi
wczoraj jakiegoś ciekawego zdjęcia w jednym z klubów.
- Tak, tak…
Jasne rozumiem… - Przerwałam mu niemrawo. – Lepiej już idź, bo się jeszcze
spóźnisz.
Niall
uśmiechnął się do mnie promienie, mruknął jeszcze jakieś ciche ,,Wrócę późno,
cześć’’ i zniknął za drzwiami, a ja odpadłam zmęczona na krzesło.
Mam iść do
szkoły. Do szkoły pełnej głupich, ambitnych ludzi. Ambitnych zawodowo.
Sztywniaków.
W co ja się do choler wpakowałam?!
Tydzień minął mi dość monotonnie. Tażdego
wieczoru wymykałam się z domu, wsiadałam w auto i odjeżdżałam.
Nikt nie
wiedział.
Nikt się nie
domyślał.
Nikt nie
mógł się dowiedzieć.
Nikt nie
miał jak się dowiedzieć. Przynajmniej do dziś.
Wpadłam.
Jestem ugotowana.
Może
zacznijmy od początku. Jak co wieczór, koło godziny jedenastej, zwlekałam się z
łóżka, po czym przebrałam w odpowiedniejsze ubrania? Najciszej jak mogłam
zeszłam na dół, już miałam wyjść, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam
kluczyków.
- Niech to
wszystko szlak trafi – zaklęłam siarczyście.
Znowu, starając się iść bardzo powoli, niczym kot dostałam się do swojego
pokoju i wzięłam kluczyki.
Odepchnęłam
z ulgi. Poszła łatwo, całkiem spokojna ruszyła w kierunku drzwi, przekręciłam
klamkę i delikatnie uchyliłam drzwi, kiedy usłyszałam kroki na korytarzu.
Zamarłam.
Z strachu
nawet zamknęłam oczy. Cholera. Ktoś przechodził koło mojego pokoju.
Zobaczy
mnie. Na pewno mnie zobaczy.
Zobaczy!
Zobaczy! Zobaczy!
Wpadłam po
same uszy.
Kroki było słysząc
coraz bliżej, a ja nie mogłam się ruszyć. Jednak, co dziwniejsze, osoba, która
przechodziła koło mojego pokoju po chwili zaczęła się oddalać. Kiedy nie było
już nić słysząc, wypuściłam powietrze z płuc, które nieświadomie wstrzymałam.
Chyba jednak
przeżyje.
Tym razem z
większą dozą ostrożności zeszłam na dół i wymknęłam się domu przez okno z
garażu.
Auto miałam
zostawione ulice dalej, żeby nie obudzić przypadkiem domowników odpalaniem
silnika. Droga na miejsce wyścigu nie była jakoś długo, więc bez większych
przeszkód znalazłam się na miejscu, gdzie trwały już wyścigi.
Mój miał
ostatnim zamykającym, więc miałam jeszcze sporo czasu. Wtopiłam się tłum ludzi,
który głośno wiwatował nad pierwszym, dzisiejszym zwycięscą i poszłam w stronę
stoiska, gdzie stała Ziks, dziewczyna, która spotkałam dość niedawno.
Wieczór albo
raczej noc była bogata w atrakcje. Głównie, co robiłyśmy to wygłupianie się i
śmianie. Rozmawiałyśmy też i oceniałyśmy wygląd wszystkich zawodników.
Po kilku
godzinach zabawy z jej kumplami, nadszedł czas na mój wyścig.
Dziś miałam
ścigać się z nijakim Korem, koleś był na szczytach list, więc mogłam się
spodziewać niezłych umiejętności po rywalu.
Ziks,
zaproponowała nawet, że pojedzie ze mną, ale kategorycznie odmówiłam. Nigdy więcej
nie wezmę nikogo ze sobą do auta w czasie wyścigów.
Powoli
zwlokłam się do auto i pojechałam strat. Ustawiłam auto i poszłam jeszcze
porozmawiać z kolesiem od zakładów. To on zawsze wypłacał mi nagrodę. Jak
ustaliliśmy, jeśli wygram dostane nawet 5 kafli.
Jednak mi
nigdy nie chodziło o pieniądze, nie mówię, że nie były mi potrzebne, bo były i
to bardzo. Chodzi o to, że lubiłam czerpać z tego radość, dawało mi to szczęście,
którego tak bardzo potrzebowałam. Czułam wtedy, że odzyskałam kontrole nad moim
życiem.
Tłum nagle
zaczął wiwatować, zaciekawiona spojrzałam w stronę startu. Kor zajął swoje
miejsce.
Stał oparty
o swoje auto. Jego postawa wskazywała na to, że wcale się nie przejmuje
nadchodzącym wyzwaniem.
Nie doceniał mnie.
Zaśmiałam
się pod nosem, jeszcze się przekona, że ze mną nie ma tak łatwo. Odwróciłam się
od mojego rozmówcy i ruszyłam w kierunku linii startu.
Mój
przeciwnik czekał, tylko po to, że podać mi rękę i móc zająć miejsce w aucie.
Zadowolona
odwróciłam się w jego stronę i skamieniałam.
O jasna
cholera.
Wpadłam.
Jestem ugotowana.
- Amelia! – Wykrzyknął
chłopak – Co ty tu robisz?!
Cała krew
odpłynęła mi z twarzy. Musiałam być blada jak trup. Do tego zrobiło mi się
strasznie słabo.
Dlaczego
akurat ja muszę mieć takiego pecha?
Jeszcze
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie. Dlaczego niema kolejnych rozdziałów?
OdpowiedzUsuń