sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 3: Zaufałam mu


Przepraszam za tak długo przerwę
______________________________________________________

Czekam tu, czekam, czekam i zgadnijcie, co? Czekam! Jeśli to właśnie pomyśleliście to jesteście geniuszami! Jestem tak sfrustrowana, że mam ochotę stąd uciec i schować się w jakimś cichym miejscu.

 Tak, wiem to trochę dziecinne i w ogóle nie na miejscu, ale co można robić, kiedy stoi się na głupia na środku ulicy i czeka na durnego, spóźnialskiego brata.

Dzwoniłam i dzwoniłam, ale za każdym razem odzywa się sekretarka! W tej chwili mam ochotę wylegiwać się na kanapie, pod cieplutkim kocem i kubkiem zielonej herbaty w ręku, ale niestety musiałam jechać uzupełnić swoją garderobę, której to tak właściwie nie ma, więc najlepszym stwierdzeniem będzie, że musiałam kupić nową garderobę. 

Nagle coś mokrego, jakaś głupia kropelka, skapała mi na nosek. Delikatnie go zmarszczyła i popatrzyłam się w niebo. Normalnie, jak na zawołanie zaczęło deszcz.

Wiedziałam, że ten dzień jest skazany na porażkę, ale żeby aż tak? To chyba przechodzi ludzie pojęcie! Dlaczego, do jasnej cholery, to wszystko musi zawsze spotykać właśnie mnie? Nie mogę mieć normalnej rodziny, normalnego życia, normalnych przyjaciół i normalnego brata? Chyba zaczynam nadużywać słowa ,,normalnie’’…

Jednak wracając do tematu to ja, oczywiście, musiałam urodzić się w wyjątkowej rodzinie, gdzie nikogo nie interesuje. Wspaniale.

Westchnęła i rozejrzałam się po okolicy, ale nigdzie go nie było. Byłam zła, okropnie zła, miała ochotę rozerwać go na milion strzępków, zdeptać i zakopać w lesie.

Choć w środku to tak naprawdę zrobiło mi się smutno, bo on o mnie zapomniał, czy to znaczy, że teraz będzie tak jak dawniej? Znowu będzie miał mnie gdzieś przez większość czasu, a potem po prostu przejdziemy do schematu jeden telefon na miesiąc, zero spotkań i radź sobie sam… Przynajmniej teraz pozbyłam się złudzeń, które miała wcześniej, nie powinnam była w ogóle mu ufać! Jestem taka głupia i naiwna, niczego się nie nauczyła żyjąc z Jakem, a powinnam.

Jeszcze ja mu pokaże, pokaże im wszystkim, że mnie się nie ignoruje. Obiecuje.




Do domu wróciłam autobusem, tak brudnym autobusem! Nie dość, że przez ponad godzinę musiałam siedzieć na jednym miejscu to jeszcze zaraz koło mnie musiał usiąść jakiś staruch, który tylko narzekał wszystko drożeje. Jakby mnie to obchodziło.

Poirytowana wbiegłam do domu, oczywiście trzaskając przy tym drzwiami i udałam się do swojego pokoju, żeby zaraz paść na łóżku.

Zaczęłam myśleć o moim bracie, dlaczego znowu mi to robi? Przecież mówił, że mnie kocha. Czy po porostu się mną znudził? Jak zwykłą zabawką!

Nie wiem, dlaczego, ale łzy same napłynęły mi do oczu. Płakałam. Znowu poczułam się samotną, małą dziewczynką, która stoi w cieniu swojego cudownego brata.  To takie żałosne.

Nie wiem ile tam leżałam i użalałam się nad sobą, ale jak się już obudziłam było ciemno. Podeszłam otworzyć okno i wyjrzałam na pole, księżyc był już widoczny. Wyglądał tak pięknie.

Wiatr wiał delikatnie i był trochę zimny. Cisza i spokój. Tego właśnie potrzebowałam.

Uśmiechnęłam się sama do siebie i w jednej chwili podjęłam decyzję. Nie obchodzi mnie już to durna obietnica.

Obróciłam się w stronę szafki nocnej i z determinacją widoczną na twarzy ruszyłam po kluczyki, który były schowane w szufladce. Nikt mnie nie zatrzyma.





Następny dzień wydawał się nudny tak samo jak poprzedni.  Co prawda czuła jeszcze gorzej, ponieważ nie byłam za bardzo wyspana, ale jak człowiek wracający o piątej na ranem i śpiący zaledwie pięć godzin może czuć się wypoczęty?

No właśnie! Nie może…

Tak, więc z miną męczennika zeszłam do kuchni, żeby zjeść cokolwiek. O dziwo, powitał mnie (uśmiechnięty!) Mój brat, który oznajmi, że nie będzie go cały dzień. Nie wspomniał nic o tym, że nie było go wczoraj, albo raczej nie przejmował się tym wcale.

Nie wiem, dlaczego, ale kolejny raz poczułam się zraniona tym, że mnie nie przeprosił albo tym, że o mnie zapomniał…

Z (sztucznym) uśmiechem odpowiedziałam, że nie robi mi to żadnych problemów oraz, że jestem już dużą dziewczynką i potrafię się sobą zająć. Nie wspomniał nic o tym, że wczoraj jakoś nie przeszkadzało mu, że byłam sama jak palec.

Po chwili stwierdziłam nawet, że tak jest lepiej. Nikt się nie dowie.

- A właśnie prawie zapomniałem! – Wydarł się Niall – Już od przyszłego tygodnia masz zajęcia, więc radze ci przejrzeć podręczniki.

Sama na początku była trochę zaskoczona, więc nie odpowiedziałam od razu.

Musiałam chyba coś źle usłyszeć. Przecież to oczywiste, że miałam mieć do końca tego roku szkolnego nauczanie inwidualnie.

Z wrażenia prawie przewróciłam szklanki z sokiem pomarańczowym, którą miałam pod ręką.

- Ale… ale ja miałam uczyć się w domu! Po jaką cholerę, mam użerać się z tymi bachorami z liceum?! – Powiedziała szybko.

Niall spojrzał na mnie zdziwiony, chyba nie spodziewała się takie energicznej reakcji.

- Harry nie powiedział ci wczoraj, że będziesz z nim chodzić do jednej klasy? No wiesz, skoro on też chodzi do szkoły to wspólnie z ojcem stwierdziliśmy, że będzie lepiej jak zaczniesz się integrować ze ludźmi w swoim wieku…

Dopiero wtedy to zrozumiałam. Siostra słynnej gwiazdy, czarna owca rodziny, nawróciła się, więc tym samym musi się dobrze zachowywać i mieć wzorowe koleżanki. Im wszystkim chodziło o to, żeby nie wpadła w tak zwane ‘’złe towarzystwo ‘’ ! Tylko tyle!

Oni, znaczy mój brat i ojciec zrobią wszystko, żebym ich nie ośmieszyła. Chodzi im o to, co ludzie powiedzą, a nie o moje dobro. Jeśli jeszcze przed chwilą, choć trochę żałowałam tego, co wczoraj zrobiłam to teraz jedyne, co żałuje to, że nie zrobili mi wczoraj jakiegoś ciekawego zdjęcia w jednym z klubów.

- Tak, tak… Jasne rozumiem… - Przerwałam mu niemrawo. – Lepiej już idź, bo się jeszcze spóźnisz.
Niall uśmiechnął się do mnie promienie, mruknął jeszcze jakieś ciche ,,Wrócę późno, cześć’’ i zniknął za drzwiami, a ja odpadłam zmęczona na krzesło.

Mam iść do szkoły. Do szkoły pełnej głupich, ambitnych ludzi. Ambitnych zawodowo. Sztywniaków.
W co ja się do choler wpakowałam?!




Tydzień minął mi dość monotonnie. Tażdego wieczoru wymykałam się z domu, wsiadałam w auto i odjeżdżałam.

Nikt nie wiedział.

Nikt się nie domyślał.

Nikt nie mógł się dowiedzieć.

Nikt nie miał jak się dowiedzieć. Przynajmniej do dziś.

Wpadłam. Jestem ugotowana.

Może zacznijmy od początku. Jak co wieczór, koło godziny jedenastej, zwlekałam się z łóżka, po czym przebrałam w odpowiedniejsze ubrania? Najciszej jak mogłam zeszłam na dół, już miałam wyjść, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam kluczyków.

- Niech to wszystko szlak trafi – zaklęłam siarczyście.  Znowu, starając się iść bardzo powoli, niczym kot dostałam się do swojego pokoju i wzięłam kluczyki.

Odepchnęłam z ulgi. Poszła łatwo, całkiem spokojna ruszyła w kierunku drzwi, przekręciłam klamkę i delikatnie uchyliłam drzwi, kiedy usłyszałam kroki na korytarzu. Zamarłam.

Z strachu nawet zamknęłam oczy. Cholera. Ktoś przechodził koło mojego pokoju.

Zobaczy mnie. Na pewno mnie zobaczy.

Zobaczy! Zobaczy! Zobaczy!

Wpadłam po same uszy.

Kroki było słysząc coraz bliżej, a ja nie mogłam się ruszyć. Jednak, co dziwniejsze, osoba, która przechodziła koło mojego pokoju po chwili zaczęła się oddalać. Kiedy nie było już nić słysząc, wypuściłam powietrze z płuc, które nieświadomie wstrzymałam.

Chyba jednak przeżyje.

Tym razem z większą dozą ostrożności zeszłam na dół i wymknęłam się domu przez okno z garażu.
Auto miałam zostawione ulice dalej, żeby nie obudzić przypadkiem domowników odpalaniem silnika. Droga na miejsce wyścigu nie była jakoś długo, więc bez większych przeszkód znalazłam się na miejscu, gdzie trwały już wyścigi.

Mój miał ostatnim zamykającym, więc miałam jeszcze sporo czasu. Wtopiłam się tłum ludzi, który głośno wiwatował nad pierwszym, dzisiejszym zwycięscą i poszłam w stronę stoiska, gdzie stała Ziks, dziewczyna, która spotkałam dość niedawno.

Wieczór albo raczej noc była bogata w atrakcje. Głównie, co robiłyśmy to wygłupianie się i śmianie. Rozmawiałyśmy też i oceniałyśmy wygląd wszystkich zawodników.

Po kilku godzinach zabawy z jej kumplami, nadszedł czas na mój wyścig.

Dziś miałam ścigać się z nijakim Korem, koleś był na szczytach list, więc mogłam się spodziewać niezłych umiejętności po rywalu.

Ziks, zaproponowała nawet, że pojedzie ze mną, ale kategorycznie odmówiłam. Nigdy więcej nie wezmę nikogo ze sobą do auta w czasie wyścigów.

Powoli zwlokłam się do auto i pojechałam strat. Ustawiłam auto i poszłam jeszcze porozmawiać z kolesiem od zakładów. To on zawsze wypłacał mi nagrodę. Jak ustaliliśmy, jeśli wygram dostane nawet 5 kafli.

Jednak mi nigdy nie chodziło o pieniądze, nie mówię, że nie były mi potrzebne, bo były i to bardzo. Chodzi o to, że lubiłam czerpać z tego radość, dawało mi to szczęście, którego tak bardzo potrzebowałam. Czułam wtedy, że odzyskałam kontrole nad moim życiem.

Tłum nagle zaczął wiwatować, zaciekawiona spojrzałam w stronę startu. Kor zajął swoje miejsce.
Stał oparty o swoje auto. Jego postawa wskazywała na to, że wcale się nie przejmuje nadchodzącym wyzwaniem.

Nie doceniał mnie.

Zaśmiałam się pod nosem, jeszcze się przekona, że ze mną nie ma tak łatwo. Odwróciłam się od mojego rozmówcy i ruszyłam w kierunku linii startu.

Mój przeciwnik czekał, tylko po to, że podać mi rękę i móc zająć miejsce w aucie.

Zadowolona odwróciłam się w jego stronę i skamieniałam.

O jasna cholera.

Wpadłam. Jestem ugotowana.

- Amelia! – Wykrzyknął chłopak – Co ty tu robisz?!

Cała krew odpłynęła mi z twarzy. Musiałam być blada jak trup. Do tego zrobiło mi się strasznie słabo.


Dlaczego akurat ja muszę mieć takiego pecha? 

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 2: Jesteśmy tylko my

 Miałam dodać trochę wcześniej, ale były małe problemy.  
Zapraszam do czytania! 



 ____________

Siedzę tu już dość długo i nawet nie wiem, kiedy ostatnio zmrużyłem oczy. Ciągle wpatruje się w jej blade ciało, delikatnie ułożone w szpitalnym łóżku, jej oczy są zamknięte i choć pragnę z całych sił, bym choćby na chwile się przebudziła i uśmiechnęła to, to się nie dzieje.
Moja siostra, leżu tu już od dwóch dni, a jej stan wcale się nie poprawia. Lekarze powtarzają, że powinna się wybudzić na dniach, ale ja wiem, że i tak nie pójdę stąd, dopóki nie zobaczę, że z nią wszystko w porządku.
Ojciec dzwoni co kilka godzin i pyta się o jej stan, ale ja ciągle mówię mu to samo ,,bez zmian’’ i choć obiecał, że przyleci dzisiaj, to nadal go nie ma. Posłał mi jedynie SMS, że jego lot został przełożony na jutrzejszy ranek i nic z tym nie dam się zrobić, ale dobrze wiem, że on po prostu się boi zobaczyć Amelie.
Zresztą tak samo, jak ja. Boje się, że mnie nienawidzi i nie zechce nawet rozmawiać, a poza tym trzeba jej jeszcze przekazać te tragiczne wieści, sam nie wiem, czy dam rade. Jestem taki zmęczony.
Przed oczami nadal miga mi chwila, kiedy wszedłem do szpitala.
- Czas zgonu 10:48 – kiedy usłyszałem te słowa, zrobiło mi się jakoś słabo, żeby nie zemdleć, podparłem się ręką o ścianę i mocno zacisnąłem powieki, mając nadzieje, że to tylko jakieś głupi sen, a ja zaraz się obudzę.
Bardzo powoli ruszyłem w kierunku pokoju, w który mogła właśnie leżeć moja martwa siostra.
Po przekroczeniu progu zdałem sobie sprawę, że sala 114 znajduje się naprzeciwko.
W tym właśnie momencie stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i mogłem spokojnie powiedzieć, że odetchnąłem z ulgi.
Ona żyje.
Szybko podszedłem pod sale 114 i chwyciłem klamkę, po czym otworzyłem drzwi na oścież. W pokoju znajdowały się dwa zaścielone łóżka. Nie było Amelii.
Jeszcze raz spojrzałem na numer Sali i nie wierzyłem własnym oczom, jej nie ma.
W tym momencie do Sali weszła pielęgniarka, która w ręku niosła kroplówkę.
- A co pan tu robi? – zapytała zdziwiona.
Szybko obróciłem się w jej kierunku i trochę zdenerwowany odpowiedziałem.
- Miała się tu znajdować moja siostra, Amelia Horan – powiedziałem szybko.
Pielęgniarka spojrzałam na mnie, po czym ruszyła w kierunku drzwi.
- Proszę poczekać chwile, sprawdzę.
Cały czas zastanawiałem się, gdzie też ona mogła być. W środku jednak miałem nadzieje, że z daleko od kostnicy.
Pielęgniarka wróciła dopiero po chwili, niosąc ze sobą dokumenty.
- Amelia Horan, uczestniczka wypadku samochodowego, przywieziona do szpitala nieprzytomna, obecnie znajduje się w śpiączce, a jej życiu nie zagraża nic poważniejszego, choć może mieć wstrząśnienie mózgu. Obecnie jest na badaniach. Ach, dziewczyna nie miała przy sobie żadnych dokumentów, musi pan ją zidentyfikować.
W głowie jednak huczały mi nadal słowa, które najbardziej zapamiętałem – Jej życiu nie zagraża nic poważniejszego.
Przez chwile odetchnąłem z ulgi i zamknąłem oczy, żeby się uspokoić.
Amelia żyła i do tego się znalazła. Życie w tej chwili nie mogło być piękniejsze.
Szybko otrząsnąłem się z przedwczorajszych wspomnień i wróciłem do świata rzeczywistego.
- Hej, Niall, idź coś zjeść, a ja popilnuje małej – powiedział Harry, wchodząc do pokoju.
- Nie, chce być z nią, kiedy się obudzi – odpowiedziałem szeptem i przyłożyłem głowę do jej poduszki.
Byłem tak strasznie zmęczony, ale to i tak nie powstrzymywało mnie przed siedzeniem przy niej.
- Musisz coś zjeść, bo inaczej zemdlejesz, a ona się obudzi, a ciebie nie będzie – zaprotestował.
Przez chwile przyglądałem się jej bladej twarzy i sprawdzałem, czy nie ma zamiaru się budzić. Jednak dziewczyna nie wykazywała żądnej chęci powrotu do świata żywych, więc jedynie bezszelestnie wstałem z krzesła i wyszedłem z pokoju, nie mówią ani słowa.



 ____________

Głowa bolała mnie niemiłosiernie, choć po dłuższym namyśle nie tylko głowa, brzuch tak samo. Och, co ja bym dała za jakieś porządne proszki przeciwbólowe, ale nic, nie podaje się, nigdy.
Zdałam sobie teraz sprawę, że mam zamknięte oczy i nawet nie pamiętam, co się ostatnio działo. Czyżbym zabalowała wczoraj, aż tak bardzo?
Delikatnie otworzyłam powieki i kilka razy zamrugałam, nagle poraziła mnie jasność pomieszczenia. Przesunęła głowie delikatnie na prawo i spróbowałam jeszcze raz.
Na początku widziałam zamazaną postać, która zaczęła nie pewnie podchodzić do łóżka, po chwili jednak mój wzrok się wyostrzył i mogłam zobaczyć, że to jakiś chłopak.
Niby nic wyjątkowe nie ma w zamazanym młodzieńcu, ale teraz to widziałam, miał jego oczy. Luka.
Takie piękne, zielone i soczyste, że ma się ochotę na nie patrzeć, właściwie to mogłam powiedzieć, że jego są trochę mocniejsze i przez to ładniejsze.
Chciałam coś powiedzieć, ale głos mi uwziął się w gardle i nie dałam rady nawet szepnąć.
Chłopak to chyba zauważył i lekko zmarszczył brwi.
- Obudziłaś się – powiedział krótko i niepewnie. – Nic nie mów, poczekaj, pójdę po lekarza i zawołam Nialla… - dalej już nie usłyszałam, bo znowu poczułam się zmęczona i przymknęłam powieki.
Niall? Przecież on nie przyjdzie, nie chce mnie.
Kim był ten anioł o zielonych oczach i dlaczego odszedł? Wracaj aniele…



 ____________

Znowu czułam się ja wrak, wszystko, ale to dosłownie wszystko, bolało mnie tak, jakby przejechała po mnie ciężarówka. Najbardziej jednak dokuczał mi ból głowy, który był już nie do zniesienia.
Na początku chciałam wstać albo się poruszyć, ale poczułam, że coś znajduje się na mojej ręce i to właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę, że mam zamknięte oczy i nic nie widzę.
Chcąc nie chcąc, powoli, ale to bardzo powoli uchyliłam powieki i momentalnie jej zamknęłam. Światło, które raziło mnie w oczy, było zdecydowanie wielką przeszkodą.
Podejście drugie, no dajesz, Am! Powoli otwieram oczy i kilka razy mrugam, trochę trzepie głową, ale zaraz się uspokajam, bo to przynosi jedynie ból.
W pewnym momencie przypominam sobie o mojej znieruchomiałej ręce. Delikatnie i bardzo ostrożnie przechylam głowę w bok i otwieram szeroko oczy. Przy moim prawym bok znajduję się głowa blond chłopaka, który bardzo mocno trzyma moją rękę. Na myśli mi przychodzi stwierdzenie, jakby się bał, że zaraz zniknę albo odejdę. Szybko, jednak wyrzucam to z głowy, bo wiem, że jestem nikomu nie potrzebna. Nie ma po co się łudzić.
Delikatnie podnoszę, lewą rękę, która na szczęście jest wolna i przenoszę ją w kierunku chłopaka. Ma takie fajnie blond włosy, które mam ochotę dotknąć i sprawdzić, czy chłopak na pewno jest prawdziwy.
Niepewnie przejeżdżam ręką po jego czuprynie i stwierdzam, że są miękkie w dotyku, a on prawdziwy. Teraz moja ręka zjeżdżam trochę w dół, żeby sprawdzić jego rysy twarzy. Jeżdżę palcem delikatnie po policzku i doznaje olśnienia.
Ja przecież znam tego chłopaka, jak go znam, jak go na pewno znam.
Moje oczy otwierają się jeszcze szerzej i znowu zaczynam się zastanawiać, czy na pewno jest prawdziwy, czy on tu jest? Może to tylko moja chora wyobraźnia albo jakiś głupi sen, bo jestem pewna, że kiedy ostatnio zamykałam oczy, widziałam Luka. Rozglądam się po pokoju i sprawdzam, czy gdzieś go tu nie ma i wtedy mój wzrok pada na drzwi, gdzie widnieje jakiś głupi numerek i nic poza tym. Po co na drzwiach numer 17? Może to jakiś hotel, moje sny stają się coraz dziwniejsze.
Bardzo dokładnie przyglądam się pomieszczeniu i odkrywam, że jest tu bardzo dużo rzeczy w kolarze białym, ale znajdują się też niebieskie, jak na przykład ściana przy oknie i drzwiach. W pokoju jest tylko jedno łóżku, które oczywiście zajmuje ja.
Po chwili mój wzrok pada na fotele porozstawiane w pokoju i zaczynam się zastanawiać, po co tyle tego? Mój sen jest coraz dziwniejszy.
No nic, mój umysł jest teraz zajęty blond chłopakiem, który siedzi tuż koło mnie i sama nie wiem, ale w moim środku rozlewa się takie jakby ciepło, chyba nie umiem tego inaczej określić. Jestem szczęśliwa, bo śnie o bracie.
Choć muszę przyznać, że odkąd go ostatnio widziałam, to sporo się zmieniło, wydoroślał. Czy to w snach jest normalne? Miejmy jednak nadzieje, że tak…
Chwila, czy ten wcześniejszy anioł też był snem? Szkoda był nawet ładny. Czekajcie, co? Ładny, no na pewno nie! Stop, ja mam Luka, a on jest ładniejszy. No dobra może nie jest ładniejszy, ale jest mój, a to podstawa.
Moja ręka znowu powraca do włosów blondyna, są takie miękkie, na moich ustach zaczyna pojawiać się szczery uśmiech, kiedy jak go ostatnio widziałam?
Mam ochotę mu wszystko powiedzieć, bo przecież to sen, a w śnie mnie nie odrzuci. Przynajmniej nie powinien…
- Niall, mój mały braciszek – mój głos jest strasznie zachrypnięty, mam ochotę napić się wody, czy cokolwiek. Bladze wzrokiem po półeczce obok i sięgam ręką po wody, która jest na kraju. Kiedy tylko delikatnie ją podnoszę, zaczynam się zastanawiać, od kiedy taka mała butelka wody, może być taka ciężka. No nic, mój sen po prostu staje się coraz dziwniejszy. O ile to jeszcze możliwe.
W końcu udało mi się trochę nawilżyć gardło do tego stopnia, że mój głos jest w miarę słyszalny.
- Niall, mój barat, Niall – mówię cichutko, ale i tak wiem, że gdyby tu był, naprawdę to by wszystko słyszał.
Chłopak o dziwo zaczyna otwierać oczy, a ja zaczynam się zastanawiać, co ten sen ma mi przekazać. Po chwili jego oczy podnoszą się na mnie i momentalnie się rozszerzają.
Dziwna reakcja, nawet jak na sen.
Znowu mi się przyglądam, ale najbardziej chyba zwraca uwagę na uśmiech, dziwnie mu się przygląda.
- Cześć – mówię dość spokojnie. To tylko sen.
- Amelia – mówi, jakby to było coś dziwnie. No oczywiście, że ja! Przecież to mój sen!
Cicho się śmieje z jego miny, ale po chwili przerywa mi lekki kaszel, choć to i tak nie psuje mi humoru i nadal się uśmiecham.
- Cześć Niall, wiesz wypada odpowiedzieć coś w stylu ,,hej’’ albo ,,witaj, siostro marnotrawna’’ – znowu mówię szeptem, ale i tak wiem, że mnie słyszy.
Chłopak robi jeszcze bardziej zdziwioną minę, choć nie jestem pewna, czy to było możliwe. Jak widać, mój Niall ze świata wyobraźni jest wszechmogący!
- Amelia, ja… - urywa, chyba nie wie, co powiedzieć.
To jest moja szansa, skoro nigdy nie będę umiała powiedzieć mu na żywo tego, co czuje, to dlaczego nie teraz?
- Wiesz, strasznie za tobą tęsknie i … to jest takie żałosne! Ty masz mnie za nic, nie potrzebujesz, bo jestem nikim … a ja za tobą tak strasznie tęsknie – delikatnie przejeżdżam palcem po jego policzku. – Jesteś moi bratem, tak strasznie cię kocham i … Jestem egoistką, cały czas byłam, ale się to nie zmieniło, bo nadal chciałbym być twoją siostrą. Wiesz, zrobiłam, jedna rzecz dla ciebie, żeby nie być taka wielką egoistka, wiesz ja… uciekłam! Nie musiałeś już się wstydzić siostry pijaczki, która jest debilką i nie może zaliczyć nawet szkoły… Tak było lepiej dla nas obu, bo nie chciałam widzieć twoich oczu, a potem… Nie miałam gdzie wracać, bo wiedziałam, że mnie nie chcecie…
Chłopak wydawał się nadal zaszokowany tymi słowami, a ja po prostu nie wiedziałam co powiedzieć.
- Mia – zaczął. Tylko on mnie tak nazywa.
- Niall, wyluzuj, w końcu to tylko sen! W rzeczywistości nigdy bym nie odważyła się powiedzieć ci prawdy, bo wiem, że jestem dla ciebie nikim. Wam wszystkim się po prostu lepiej be zemnie, żyje i tyle, ja to wiem!
- Amelia, to nie jest żaden sen! – przerwał mi chłopak.
Popatrzyłam na niego zdezorientowana, to na pewno jest sen, przecież widziałam anioła!
- Sen, ja ci mówię, że sen! Popatrz – wskazałam na swoje ramię i lekko się uszczypnęłam. No nic, tylko trochę bolało. Źle, bardzo źle, to musi być sen!
- Nadal ustajesz, że to sen? – spytał już trochę rozbawiony chłopak.
No oczywiście, że jest to tylko i wyłącznie sen. Nie robię sobie żartów, to musi być sen! Jak nie to… O mój Boże!
- Sen, wytwór mojej wyobraźni! Niby co innego miałbyś robić w tym samy pokoju co ja? Ha! – powiedziałam triumfalnie.
Chłopak jednak trochę się zmieszał, a jego mina się zmieniła, teraz był co najmniej zdenerwowany.
- Miałaś wypadek – zaczął, a mi przed oczami stanęła scena, jak wsiadałam z Lukiem do auta. - Ktoś wam zajechał drogę i … skończyłaś tutaj, a ja… przyjechałem. Amelia, Boże nawet tak nie myśl, nie jesteś dla mnie nikim, powiedziałem te słowa, bo byłem zdenerwowany. Martwiłem się o ciebie i nie chciałem, patrzyć jak się staczasz… Jesteś moją siostrą i zawsze będę cię kochał.
Chwila, jeśli to nie jest sen… Ludzie dobijcie mnie!
Ja mu to wszystko powiedziałam, ja … ja chyba zaraz zwariuje, to jakiś głupi żart? Ja zaraz zemdleje!
Chwila,ale to co on powiedział, mój brat się o mnie martwi, mój brat przyjechał do mnie do szpitala, mój brat siedział koło mnie, kiedy się obudziłam, mój brat mnie kocha! No dobra, nie przesadzajmy…
- Dziękuje – powiedziałam niepewnie, no bo w takiej chwili się mówi? - Dziękuje, że tu jesteś, dla mnie – mój głos pod koniec był ledwo słyszalny, a twarz zapewne zupełnie blada, bo jak inaczej, kiedy przed chwilą powiedziało się coś, czego się zamiaru nie powiedzieć nie miało do osoby. Oł, ale to pogmatwane, a walić to!
Jednak do głowy napłynęła mi inna, zupełnie niespodziewana myśl.
- A gdzie jest Luk? W której sali muszę do niego iść! – powiedziałam szybko i lekko się podniosłam z zamiarem wstania.
- Amelia, wasz samochód… się przewróci i był mocno zmiażdżony od strony kierowcy. Ciebie udało się wyciągnąć od razu, była nieprzytomna, ale twój kolega, był przytomny i niestety nie udało się go wyciągnąć na czas… Samochód wybuchł.
Patrzyłam na niego w szoku, nie rozumiejąc, co on takiego mówi. Tak jakby się przerzucił na chiński.
Samochód wybuchł, samochód, w którym znajdował się Luk.
Przez chwile nie wiedziałam, jak się oddycha.
- Musisz się mylić, on na pewno żyję! Kłamiesz to nie możliwe, Luk żyje – zaczęłam się cała część, a świat dookoła mnie znowu zawirował. Straciła przytomność.


 ____________

Przez następne kilka dni, Niall przechodził do mnie codziennie i siedział w Sali kilka godzin, nic nie mówiąc, tylko czasami wspominając o tym, że ojciec chce mnie odwiedzić, ale ja kategorycznie zabroniła mu tu przychodzić.
Nie chciałam go teraz widzieć, to po części jego wina, że mama nie żyje, nie będę z nim rozmawiać.
Dni w szpitalu mijały mi strasznie monotonie, cały czas leżałam i gapiłam się w ścianę, nie chcąc z nikim rozmawiać. Odkąd dowiedziałam się, że Luk nie żyje i zginął przeze mnie, miałam straszne wyrzuty sumienia. Przecież on pojechał tym autem dla mnie i tylko dla mnie! To wszystko było moją winą.
Lekarze przychodzili do mnie kilka razy dziennie i pieprzyli o tym, że powinnam próbować wstać, ale ja jakoś nie miałam ochoty. Oczywiście, żeby przestali jęczeć, wyszłam z łóżka trzy razy, nie mówiąc już, że przy pierwszej próbie o mało się nie zabiłam, potykając o prób pokoju. Przy drugim niechcący przywaliłam kulą lekarzowi w oko i nawet dotąd ma śliwkę. Jednak to trzeci był największym przełomem, kiedy to wróciłam szafkę z jakimś bzdurami, rozlało się coś, na czym poślizgnęła się pielęgniarka i złamała nogę. Tak, to chyba widział każdy w szpitalu i chyba mogę powiedzieć, że jestem tu najbardziej popularną osobą, znaczy znaną od wypadków, ale cóż poradzić.
Choć dziwne, że przy czwartym spacerku nikt się nie upierał. Ciekawe czemu? Pewnie temu, że wszyscy trzymali się z daleko ode mnie.
Szpital jest nawet ładny, bo prywaty, zostałam tu przeniesiona już na drugi dzień po wypadku, bo Niall dał komuś kasę i ta da! Siostra Nialla Horana ma najlepszą opiekę medyczną, uwierzycie? Oczywiście on mi tego nie powiedział, ale nietrudno się domyślić.
Tak, więc kiedy byłam już naprawdę znudzona, postanowiłam się przejść, w końcu trzeba zobaczyć, gdzie ja jestem, a podobno mają tu piękny szpitalny park.
Było jeszcze dość wcześnie, więc Niall pewnie spał, a ja nie miałam co robić, no może oprócz ciągłego beczenia.
Niepewnie postawiłam pierwsza nogę i lekko się zachwiałam, przy drugiej było już lepiej, ale nadal czułam się, jakbym miała nogi z galarety.
Wzdychnęłam męczeńsko i chwyciłam do ręki torbę, które leżała koło łóżka. Oczywiście dostałam ją od Nialla, bo jak stwierdził, moje ubrania raczej już nie nadają się do użytku. Było tak kilka bluzek, jakieś cztery bluzy, ze sześć par spodni i inne cudaczne rzeczy. Kiedy tylko zobaczyłam, z jakich firm pochodzą te ciuchy, moje oczy wyleciały na orbitę. Ile on musiał za to zapłacić, chyba co najmniej ze trzy stawki, które dostawałam za wygrane wyścigi, ale skoro chce, to niech płaci.
Wzięłam pierwsze lepsze dresowe spodnie i jakaś bluzę, po czym zamknęłam się za drzwiami łazienki. Po dwudziestu minutach już całkowicie odświeżona ruszyłam w kierunku tylnego wyjścia szpitala, bo koniecznie chciałam zobaczyć ten park.
Kiedy tylko przekręciłam klamkę, zamarłam, tu było tak cudownie! Słońce świeciło, kilka osób uśmiechało się radośnie, jakaś staruszka jeździła po okolicy na wózku, a niedaleko mnie małe dziecko zbierało liście.
Dawno już nie widziałam takiego widoku, tu było tak cudownie, że miałam ochotę zostać tu na zawsze.
Niepewnie postawiła pierwszy krok i poczułam się naprawdę wolna. Moje wszystkie zmartwienia poszły w niepamięć. Choć muszę przyznać, że czasami zaczynam się zastanawiać, czy ten anioł o zielonych oczach, którego widziałam, był prawdziwy, czy może to akurat była tylko i wyłącznie moja bujna wyobraźnia.
Mówiąc szczerze, nadal nie mam pojęcia, bo on wydawał się taki idealny, taki piękny, więc czy taka osoba może istnieć? Te cudowne oczy, w których wręcz tonęłam, te usta… Stop! To na pewno za daleko zaszło, moja durna głowa podsuwa mi czasami taki głupie myśli.
Choć w tym wszystkim jest jedne plus, wreszcie doszłam do porozumienia z Niallem i chyba się ostatecznie pogodziliśmy. Znowu jesteśmy rodzeństwem, które się do siebie odzywa. Tak, szkoda tylko, że musiałam się przed nim tak wygłupić, bo oczywiście ja głupia powiedziałam, że to wszystko sen! Aw, taka głupia!
No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Wspominałam, że dzisiaj mam wyjść ze szpitala i uwaga, poproszę o fam fary, zamieszkać z moim bratem! Do ojca nadal się nie odzywam, ale wydaje mi się, że razem z Niallem coś przedmą, ukrywają, a ja już się dowiem co!
Choć skrycie mam nadzieje, że w końcu odważa się mi powiedzieć. Tak, niedoczekanie moje.
Kolejny raz tego dnia westchnęłam męczeńsko i ruszyłam jedną z tych pięknych ścieżek w kierunku jakieś ławki. Jak na złość, większość, które widziałam były już zajęte.
W końcu zmęczona jak nie wiem co, zobaczyłam mój upragniony cel, na których siedziała tylko jednak starsza pani. Byłam szczęśliwa, jak jeszcze nigdy, no może trochę przesadzam, ale już kocham tę ławkę.
Zmęczona opadłam na drewnianą ławeczkę i uśmiechnęłam się do starszej pani, po czym znowu przypomniałam sobie o Luku. Moje oczy automatycznie się zaszkliły i już wiedziałam, że ten cały spacer był złym pomysłem. Przecież nie mogę tu płakać na oczach wszystkich.
Starsza pani popatrzyła na mnie zmartwiona i zaraz zapytała.
- Co się stało słonko? – kiedy tylko to powiedziała, przypomniała mi się mama, one też zawsze się on strasznie martwiła.
Na początku nie wiedziałam co powiedzieć, ale po chwili, gdy patrzyłam na tę panią, pomyślałam, z jej naprawdę zależy, więc trochę jej o sobie opowiedziałam, a ona zrobiła to samo. Okazało się, że jej mąż umarł rok temu, a teraz jedyny syn siedzi tu ciężko chory. Opowiedział mi też jedną ciekawą historię, o jej młodzieńczej miłości.
Powiedziała o tym, jak się zakochała i ile razem przeżyli przygód, a potem, że wszystko ot, tak przepadło. Ojciec jej ukochanego był bardzo bogaty i nie pozwolił im na związek, bo Rose, tak nazywała się starsza pani, pochodziła ze średnio zamożnej rodziny, a jej ukochany, Tom miał wyjść za pół roku, za córę właściciela dużego przedsiębiorstwa.
Na początku oczywiście Tom podporządkował się ojcu, ale ostatecznie zrezygnował z wszystkiego dla niej, kiedy tylko jego ojciec się o tym dowiedział, wydziedziczył go.
Całej historii słuchałam z zapartym tchem, kiedy tylko usłyszałam, koniec to się popłakałam, bo on… on umarł! I to jeszcze przed ślubem, a oni się tak bardzo kochali! Zycie jest strasznie niesprawiedliwe.
- Pamiętaj skarbie, że ten, który potrafi wywołać twój uśmiech samą swoją obecnością, musi być wyjątkowy. Ja nadal pamiętam to uczucie, kiedy widziałam go, jak w moim brzuchu latały mi motylki, jak czekałam godzinami na nasze kolejne spotkanie. To była miłość od pierwszego wyjrzenia, nie potrafiłam bez niego normalnie funkcjonować! Kochałam go całym serce i nadal kocham, choć zakochałam się później w innym mężczyźnie, to nigdy nie kochałam go tak bardzo, jak Toma, bo on był moją pierwsza miłością. Przed śmiercią obiecałam mu, że będę szczęśliwą i sądzę, że twój Luk, też by chciał, żebyś była szczęśliwa. Nawet jeśli oznaczałby to, żebyś się po raz kolejny zakochała. Trzeba jednak pamiętać, że miłość różne ma oblicza.
Znowu w moich oczach zebrały się łzy, tak pani była taka wspaniała. Nie podała się mimo przeciwności losu i szła dalej, walczyła o swoje i się nie poddawała, tak bardzo chciałabym być, chociaż kilku procentach tak silna, jak ona.
Jej miłość, miłość Rosę i Toma, była czymś wręcz niesamowitym i nie powtarzalnym, pokochali się od pierwszego wyjrzenia. Teraz się zastanawiam, czy może miłość moja i Luka była taka sama, ale przecież nasze uczucie nie była, aż takie ogromne. Może on nie był moją największą miłością, parzcież…
- Mała, gdzie ty byłaś? Wszędzie cię szukaliśmy! – moje rozmyślania zostały przerwane, przez głośne krzyki.
Mała? Gdzie ja to już słyszałam, w pierwszej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, dopiero gdy się odwróciłam i ujrzałam postać, która jak się okazało, wołała moją skromną osobę, doznałam olśnienia.
W moją stronę biegł ten anioł, o Boże, on nie był snem!
Nagle nogi zrobiły mi się jak z waty, stałam tam oniemiałą i nie wiedziałam co powiedzieć, bo co jeśli weźmie mnie za jakąś niedojdę czy nawet coś gorszego?
Tak, więc zostało na tym, że patrzyłam się na niego oniemiała, oczywiście z głupim wyrazem twarzy, a usta na zmianę same mi się otwierały i zamykały. Tak, świetne pierwsze wrażenie.
Jeśli nie weźmie mnie za kretynkę, to za niedojdę już na bank.
Świat jest okrutny.
W końcu lekko się otrzepała, powtórzyłam w myślach, że to tylko jakiś zwyczajny chłopaka, taki sam jak miliony, czy miliardy na tej ziemi.
Choć oczywiście moja wredna strona już zdołała dodać, że jest on niesamowicie przystojny, a takich nie ma już miliardy, czy nawet miliony. Och, to na pewno jest anioł.
Dobra chwila zastanowienia, odpowiedź i pamiętaj – liczy się pierwsze wrażenie.
- Sł-słucham? – Zapytałam, lekko się jąkając.
Tak, pierwsze wrażenie się liczy? Zapomnijcie… Nic z tych rzeczy, od dziś ważniejsze jest wnętrze. Tak, to muszę sobie powtarzać.
- No, mała, ruchy, Niall cię wszędzie szuka – powiedział spokojnie. Popatrzyłam na niego zdziwiona, przecież Niall pewnie jeszcze smacznie spij i wcale, a to wcale nie ma go w szpitalu.
Oczywiście, z braku lepszych pomysłów postanowiłam przekazać moją teorie, temu pięknemu, przystojnemu, cudownemu chłopakowi.
- Jakim cudem miałby tu być Niall, przecież on pewnie jeszcze śpi! Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałam skołowana.
Ha! Nawet się nie zająknęłam, czy ktoś to nagrał? Bo chyba dokonałam właśnie cudu.
- Nie wiesz, kim jestem? – zapytał z podniesioną brwią, a ja tylko zaprzeczyłam ruchem głowy.
- No tak, w końcu siostra Nialla – mruknął bardziej do siebie, niż do mnie — Jestem Harry, kolega z zespołu twojego brata – przedstawił się, a mi w głowie zaczęło coś świtać. Wyciągnął do mnie rękę, a ja to odwzajemniłam i leciutko się uśmiechnęłam.
- Amelia, miło mi – powiedziałam nad wyraz spokojnie, znaczy spokojnie jak na siebie, bo zazwyczaj coś odpieprzam i kończy się niezbyt dobrze.
- To, co tu niby tak wcześniej miałby robić Niall? – zapytałam, wstając z ławki.
Chłopak popatrzył na mnie dziwnie, po czym powiedział spokojnie.
- No przecież dzisiaj miałaś wyjść, więc trzeba wszystko załatwić – powiedział, jakby to było oczywiste. – A przecież dziesiąta to wcale nie jest tak wcześniej.
Która? Że dziesiąta? Przecież ja wychodziłam ze szpitala gdzieś tak przed ósmą, czy on mi właśnie mówi, że siedziałam tu dwie godziny i rozmawiałam z tą panią?
Chwila, chwila, gdzie tak pani, nie pożegnałam się z nią!
Szybko się obróciłam i zobaczyłam, że ławka jest pusta. Musiała już pójść, nie wiem czemu, ale zrobiło mi się jakoś smutno, nie polubiła mnie? Dlaczego się nie pożegnała? Zaczęłam się za nią rozglądać, ale jej już nie było. Cholera, może ją jeszcze spotkam.
Poszłam grzecznie za chłopakiem do szpitala, po drodze w ogóle nie rozmawialiśmy, tylko czasami pytałam się o jakieś bzdety, a on wcale nie zainteresowany rozmową odpowiadał obojętnie.
Kiedy już byłam pod salą, ktoś rzucił mi się na szyje i zaczął strasznie przytulać, w pierwszej chwili ledwo co utrzymałam równowagę i nie wiele brakowało, a bym leżała na ziemi.
- Mia, nie uciekaj tak więcej, proszę, nawet nie wiesz, jak się martwiłem – spojrzałam na twarz chłopaka, i on naprawdę wyglądał jakby… jakby się przejął! Znowu to denerwujące ciepło rozlało mi się w okolicy serca, co on ze mną robi?
- Byłam tylko w szpitalnym parku, nie przesadzasz trochę? – zapytałam, żeby go trochę uspokoić. Przecież mam 17lat, a niedługo 18, nie będę mu się tłumaczyć z każdej minuty mojego życia!
- Nie chce … po prostu proszę cię, nie znikaj więcej – wyszeptał mi do ucha. – Nie zniósłbym tego ponownie – po chwili się ode mnie odkleił i ruszył w kierunku sali.
Całe te ceregiele, trwały i trwały. Oczywiście Niall podpisywał jakieś dokumenty, potem moja skromna osoba musiała nabazgrać podpis, a na koniec dowiedziałam się, że cudem uniknęłam przesłuchiwania przez policje w sprawie mojej ucieczki.
Widocznie jak się ma brata z One Direction to można sobie pozwolić na więcej i uniknąć niektórych nie potrzebnych rzeczy. Po odebraniu moich badań drugi kolega Nialla, Louis, wziął moją torbę i zaprowadził mnie do podziemnego parkingu, gdzie czekał na nas transport. Co jakiś czas rzucałam spojrzenie Harry’emu, który praktycznie nic nie robił tylko SMS-ował sobie z Bóg wie kim. A co jeśli on ma dziewczynę? Właściwe to przecież mu wolno, a on mnie nawet nie zauważa…
Jestem w końcu tylko siostrą jego przyjaciela i nawet go nie znam.

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 1: Zacząć od początku

Rozdział 1: Zacząć od początku

Cały czas miałam nadzieje, że to tylko zły sen. To nie mogło się wydarzyć. 
Przez pół roku trenowałam jak najęta, odmawiałam sobie wszystkiego, przerabiałam brykę i żyłam tylko dla tej chwili. Miałam marzenia i to właśnie w tej chwili mnie zabija, ponieważ przeminęły bezpowrotnie. Już nigdy nie będę miała szansy, żeby je spełnić. Przepadło. 
Zajęła drugie, cholerne, miejsce, a powinnam pierwsze. To było moje marzenie – dostać się na finały Death Race – największego nielegalnego wyścigu, który odbywa się raz na trzy lata. Konkurenci przybywają z całego świata, a ja odpadłam w półfinale. Byłam tak niedaleko zwycięstwa. Zawiodłam.
 - Przestań, do jasnej cholery! Mam dość, cały czas siedzisz w tym zakichanym mieszkaniu i nawet się nie ruszasz! Jeden przegrany wyścig to nie koniec świata! Amelia! - wykrzykiwał chłopak o zielonych oczach, co chwile przejeżdżając ręką po brązowych włosach, mając nadzieje, że choć część tego przekazu do mnie dotrze.
 Jednak ja tylko popatrzyłam na niego tymi swoimi niebieskimi, jak ocean oczami, które zamiast psotnych iskierek, teraz były wręcz puste. Czułam się jak wrak, nadal nie mogłam uwierzyć, że wszystko przepadło w jednej chwili, jednej sekundzie, przed jedną niedorobioną decyzje.
 - Kurwa – krzyknęłam, podnosząc lekko głowę i wykrzywiając usta w grymasie – Nie nazywaj mnie tak! Ona nie istnieje, umarła, umarła, umarła, um…! - powtarzałam cały czas, uparcie patrząc na okno. 
- Speed – szepnął zaskoczony chłopak. Przez chwile stał niepewnie, ale zaraz potem powoli podszedł i objął mnie mocno, jakby miała zaraz uciec. Zamiast zacząć się wyrywać i warczeć na niego, posyłać groźne spojrzenia i pyskować, wtuliłam się mocniej i cicho załkałam. Pozwoliłam ten jeden raz, aby moje łzy płynęły swobodnie. 
- Jej! Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że Speed może się rozryczeć, jak jakaś panienka! – zaśmiał się radośnie, wycierając pojedyncze łzy z mojego policzka. Ten głupek chyba próbował mnie pocieszyć. 
- Wal się debilu, nikt cię tu nie zapraszał! – warknęłam, wyrywając się z jego objęć, ale chłopak tylko mocniej zacisnął ręce wokół mojej tali. 
- Speed, muszę ci coś powiedzieć – zaczął niepewnie Luk, zaciekawiona przeniosłam na niego spojrzenie, wysyłają mu w międzyczasie nieme pytanie. Chłopak lekko pokręcił głową i zaczął delikatnie mną kołysać. – Wczoraj była impreza… 
- Tak, wiem, do cholery! Ten bufon świętował zwycięstwo! Moje zwy… - przerwałam szybko, kiedy zdałam sobie sprawę, że zajęłam to drugie, pieprzone miejsce.
 Luk tymczasem zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno jest w stanie przekazać akurat tę wiadomość tej niewinnej i już tak skrzywdzonej przez los dziewczynie. Znaczy się mi. 
- Nie o to chodzi – przerwał, szybko lekko podnosząc głos. Spojrzałam na niego zdezorientowana, zastanawiając się, co też mogło się jeszcze wydarzyć. Chłopak tymczasem starał się opanować i powstrzymać łzy, które zbierały się w jego oczach. 
- Bo… tuż po tym, jak uciekłaś… Mai się trochę wkurzyła i poszła do niego… - nie mógł już nawet powstrzymywać łez, które zaczęły nieprzerwanie wylewać mu się z oczu — aaa… potem… On… Samochód… To działo się tak szybko… On uciekł… A jej nie ma… - wysapywał, co chwile, coraz mocniej przymykając oczy i próbując się uspokoić. 
Spojrzałam na niego z niepokojem, nadal nie rozumiejąc, co też chłopak chce mi przekazać. Bardzo dobrze pamiętała, jak tuż po przegranym wyścigu wybiegłam z auta i uciekłam, próbując zatrzymać łzy, cieknące z moich oczu. 
- Czekaj co z Mai? – w końcu odważyłam się zadać pytanie. 
Chłopak odwrócił głowę w kierunku okna, cały czas nie otwierając oczu i próbując unormować swój oddech. 
- Nie żyje – udało mu się wykrztusić po chwili ciszy. Jego oczy po chwili się otworzyły, patrzył na mnie niepewnie, jakby bał się mojej reakcji. 
- To pomyłka – zaprzeczyłam szybko. 
- Ami, ona… wczoraj… Przepraszam! – wyszeptał — Nic nie mogłem zrobić, było za późno! – mówił szybko i głośno, starając się nadal, nie ponieś emocją, co i tak zresztą mu nie wychodziło. 
Wzięłam głęboki wdech i przez długo chwile nie oddychałam. Czuła na sobie spojrzenie kolegi, który cały czas starał się mi pomagać, jak tylko może. 
Ta jedna chwila wystarczała, bym zdała sobie sprawę, co tak właściwie się stało. Mai nie ma i nie będzie. 
Czas na chwile się zatrzymała, a cały podły świat na jedną chwile przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Nieświadomie wstrzymałam oddech i podniosłam się lekko na nogach, tym samym odrzucając przyjacielski uścisk Luka. 
- Nie, nie, to prawda! – przekonywałam Luka, przecież to było niemożliwe! 
- A-ami, ja wiem, ż-że to trudne… Też tęsknie za Mai, ale ona już nie wróci – pocieszał mnie. 
Zmarszczyłam gniewnie brwi i obrzuciłam Luka oburzonym spojrzeniem, choć widząc minę chłopaka, mógł mi wyjść tylko jakiś grymas. Przez cały czas nie myślałam o rodzinie, starałam się zapomnieć i zostawić wszystko w tyle za sobą. Wszystko już prawie się udała, ale nie… 
Znalazłam nową rodzinę, przyjaciół i dom, poznałam wspaniałych ludzi i robiłam to, co kocha w życiu najbardziej, lecz wszystko po kolei zaczęło się rozpadać na małe kawałeczki, aż nie zostało prawie nic. 
Moje marzenie poszło w piach razem z Mai, a niedługo jeszcze stracę mieszkanie i nie będę miała gdzie się podziać. Nie zostanie mi nic. Znowu będę sama. 
- Ona tam jest… Nie mogę znowu zostać sama! Już nie… -powiedziałam zdesperowana i nawet nie zauważyłam, jak z moich oczu poleciały łzy, który za cholerę nie potrafiłam zatrzymać. Rozpłakałam się na dobre. Luk znowu zaczął mnie delikatnie przytulać i pocieszać. 
- Masz jeszcze mnie, nie? Ja się na tamten świat jeszcze nie wybieram. No, przynajmniej dopóki nie zaliczę tej blondynki spod ósemki. – Na jego ustach pojawił się ten zboczony uśmieszek.
 - Luk – warknęłam poprzez płacz. 
- Co? Widziałaś, jakie ma… - zamyślił się na chwile — kształty? No powiedz mi… - Luk nie dokończył, gdyż uderzyłam, bo z całej siły w ramię. 
- Auł! – zawył chłopak, chwytając się za obolałe miejsce. – Mogłabyś byś delikatniejsza – dodał po chwili, a ja tylko wtuliła się mocniej w jego ramie i ponownie załkałam, zakrywając twarz dłońmi. 
- Świat mnie nienawidzi… - mruknęłam sennie, zamykając zaczerwienione od płaczu oczy. 

 ------
__!__!__!__!__


<tydzień później > 


Nagle z mojej błogiej nieświadomości wyciągnęło mnie czepliwe potrząsanie mojego ramienia. Zdenerwowana podniosłam prawą rękę i wymachiwała nią, próbując odgonić intruza. Ten jednak okazał się trudnym przeciwnikiem i za wszelką cenę starał się mnie wkurzyć. Mając dość tego wszystkiego, otworzyłam oczy i podniosłam się na łokciach, w międzyczasie sprawdzając, co takiego było ważnego, aby budzić mnie z mojego ukochanego snu.
Szkodnikiem tego świata okazał się mój mechanik – Luk. Koleś chyba ma poprzestawiane w łbie, że budzi mnie o tej porze. Masochista pieprzony.
 - Co? – warknęłam, przecierając zaspane oczy.
Chłopak spojrzał na mnie z istnym rozbawieniem i tylko pokiwał głową.
- Zbieraj się, wyjeżdżamy. – Zakomunikował i ruszył w kierunku wyjścia z mojej sypialni.
Przez dosłownie chwile wpatrywałam się tępo w ścianę, nie wiedząc, co tak naprawdę powiedział chłopaka albo raczej do końca nie rozumiejąc, co tak naprawdę starał się mi przekazać Luk.
 - Że jak? – otrząsnęła się po chwili, łapiąc go za ramię i tym samy zatrzymując w mojej sypialni.
 - No, pakuj się i tak dalej. Jedziemy – powiedział, jakby to było oczywiste.
Na mojej twarzy zapewne pojawił się niezadowolony grymas, ponieważ chłopak zmarszczył brwi. W tej jednak chwili nie było to dla mnie ważne, liczyło się tylko to, co ten chłoptaś znowu wymyślił.
- Chwila, chwila! – Powiedziałam szybko. – Dlaczego, do cholery, miałabym z tobą jechać gdziekolwiek? Daj mi jeden porządny powód! – Na koniec mój głos mógł już przypominać tylko warkot. Nie znoszę osób, które próbują kierować moim życie za wszelką cenę i jeszcze myślą, że im się podporządkuje. Nie doczekanie ich.
 - Dean siedzi ci na tyłku. Przegrałaś. – stwierdził tak po prostu – Nie masz co robić z życiem – zmarszczyłam brwi. – Siedzisz tu już od tygodnia i użalasz się nad sobą, bo przez ciebie zginęła Mai. Udajesz silną, ale tak naprawdę nadal po tylu latach nie pogodziłaś się ze śmiercią matki. Winisz za to siebie i twojego ojca…
Ojca? Nie on właśnie w tym momencie przegiął pałę.
 - Ojca? – wysyczałam — Nic o mnie nie wiesz, do jasne cholery! Przychodzisz tu, rozkazujesz mi i mówisz coś, o czym nie masz pojęcia!
 Chłopak jednak nie dawał za wygraną.
- Pojęcia? Znam cię najlepiej z nich wszystkich! Wiem, jak cię ruszyła śmierć Mai. Wiem, że się tniesz. Wiem, że brałaś. Wiem, że pijesz codziennie od tej pierdolonej przegranej. Wiem, jak na ciebie działała śmierć matki i to przez tu teraz jesteś! Wiem! Do jasnej cholery, Ami, daj sobie pomóc!
Zmarszczyłam gniewnie brwi. Nie powianiem przypominać mi o matce, ani nawet o ojcu. Moje życie to moje życie i tylko ja mam prawo w nic decydować. Jeśli będę chciała skoczyć mostu to, to zrobię i nikt mnie nie powstrzyma. Nikt.
Nikogo nie było przy mnie, jak zginęła moja mama i pamiętam dobrze, że każdy tylko kręcił głową albo się darł, jak wracałam do domu opita w cztery dupy. Pamiętam chwile, gdy mój pieprzony brat poinformował mnie, że nie jestem kłębkiem świata, zostawił mnie i powiedział to, co wszyscy myśleli, a wtedy właśnie została już całkowicie sama. Nie miałam już nikogo. Nawet mojego cholernego brata.
 I wrócił James, mój chłopak, no, teraz to były chłopak. Pokazał mi inni świat. Świat ulicy. Tu mogłam uciec od tego wszystkiego. Nie widzieć już zawiedzionej twarzy ojca, kiedy odbierał mnie z policji ani nie słyszeć jak mój brat krzyczy na mnie za to, że nie wytrzymałam tego bólu i się opiłam.
Uciekłam. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, wzięłam kartę ojca i wypłaciłam trochę kasy, a następnie zniknęłam i nigdy do nich nie wróciłam. Zostawiła tylko jeden pieprzony list, w który napisałam, że nie będę im już robić problemów i zniknę z ich życia. Nie pożegnałam ani nie pogodziłam się z nikim. Nawet z bratem, który pewnie ma wyrzuty sumienia za to, co mi powiedział, ale mnie to już nawet nie obchodzi. Jego problem. On mi sprawił ból, a ja jemu. To chyba sprawiedliwe?
Tak mi się wydawało tylko na początku, potem naszły mnie wyrzuty sumienia i zrozumiałam, że tak naprawdę tylko im przeszkadzałam i każdego raniłam swoim zachowanie, przecież im też musiało być ciężko, a ja zachowywałam się jak pieprzona egoistka.
 Niestety czasu już nie cofnę, nie mogę naprawić tych wszystkich błędów, jakie popełniłam, choć nie wiem, jakby bardzo bym chciała.
Oczywiście, jak tylko się dowiedzieli o mojej ucieczce, zrobili straszną aferę, a tym samy, mi masę problemów. Przez pierwsze dwa miesiące musiałam cały czas siedzieć w mieszkaniu, a wychodzić mogłam tylko w nocy. Nie mogliśmy ryzykować, że ktoś mnie rozpozna. Ja i James – to z nim uciekłam.
Na początku była super, poczułam się wolna, ale zaraz potem naszły mnie wyrzuty sumienia, które za wszelką cenę chciałam zgasić. Znowu sięgnęła po alkohol, a potem po coś większego. Pieprzone narkotyki.
James uważał, że to nic wielkiego, ale prawda była inna. Uzależniła się.
Moje życie stało się strasznie monotonne, czasami nawet łapałam się na tym, że nie wiedziałam, który dzisiaj jest miesiąc, nie mówią o dokładnej dacie, czy dniu tygodnia. To był dopiero początek problemów, przecież narkotyki nie rosną na drzewie. Trzeba za nie płacić i porządną kasę, a tą, co miałam, już się powoli kończyła.
 James mówił, żebym się nie martwiła, że on się wszystkim zajmie, a ja głupia oczywiście mu zaufałam. Wpierdolił się po uszy. Debil zaciągnął dług u niewłaściwych ludzi i nie potrafił go spłacić.
Kiedy zrozumiałam, że mogą tak samo dopaść mnie, jak jego, chciałam uciec, ale James się dowiedział i mnie pobił. Pierwszy raz.
 Wtedy właśnie spotkałam Luka. Świetnego kolesia, był mechanikiem, a jego siostra pielęgniarką, która uratowała mi życie. Tak zaczęła się nasza przyjaźń. Moja, Luk i Mai – jego siostry, która mnie na mówiła na kolejną ucieczkę od Jamesa.
- Przepraszam – w końcu wykrztusiłam z siebie. – Przepraszam! - łzy same poleciały mi po policzku. – To moja, pieprzona, wina! – Sapnęła pomiędzy płaczem. – Gdyby nie ja nic by się nie stało, a ona żyła. Luk to wszystko moja wina. – Na końcu mój głos się już załamał.
- Nie, Ami, to nie twoja wina. To była jej decyzja, mogła zostać z nami, ale wolała tam iść. – Wytłumaczył mi spokojnie, choć widziałam, że w jego oczach znowu zbierają się łzy.
 - Obiecaj, że ty mnie nie zostawisz – spojrzałam na niego z nadzieją w oczach, szepcząc cicho te słowa. – Obiecaj! – powtórzyłam trochę głośniej.
 - Ami, musimy już iść. – w jego głosie zabrzmiała niewypowiedziana prośba.
 Ja jednak chciałam koniecznie usłyszeć to słowo.
- Obiecaj! – podniosła głos i zaczęłam się wpatrywać w jego oczy.
Chłopak wziął głęboki wdech i przetarł kolejne łzy, który cały czas spływały mi po policzku. Cholera, znowu patrzył mi prosto w oczy, a ja miała ochotę go pocałować. Utonęłam w jego zielonych oczach i w tej jednej chwili zrobiłabym wszystko, o co by mnie poprosił.
 - Obiecuje – powiedział w końcu i zbliżył się powoli do mojej twarzy, tak że czułam jego oddech na mojej szyi. Na chwile przestałam płakać, a moje policzki zaróżowiły się mocną czerwienią. – Ładnie z tymi słodkimi rumieńcami na policzku – szepnął mi do ucha.
 Przez moje ciało przeszedł ten przyjemny dreszczyk. Luk zbliżył się jeszcze bardziej do mnie i powoli złączył nasze usta. Zaczął mnie zachłannie całować, tak że na początku nie wiedziałam, co się dzieje.
- Obiecuje, że od dzisiaj koniec z wyścigami – sapnął, kiedy tylko przestał mnie całować. Jednak nie było mi dane odpowiedzieć, ponieważ po raz kolejny dzisiejszego dnia, wpił się w moje usta.
- Obiecuje, że od dzisiaj zaczynamy nowe życie. Normalne życie. – powiedział, szybko odrywając się ode mnie i wstając – zbieraj się szybko! – Zawołał jeszcze, wychodząc z pokoju.
Tym razem jednak postawiłam raz w życiu zaryzykować i zebrał w sobie siły, żeby wstać. Wzięłam pierwsze, lepsze i czystsze ubrania, po czym wbiegłam do łazienki. Po krótkiej porannej toalecie wyjęłam walizkę i torby, aby zapakować wszystkie rzeczy. Zaczynam nowe życie i może jednak jest dla mnie jeszcze jakaś szansa na lepsze jutro.



 ------
__!__!__!__!__


Zaczynała nowe życie po raz kolejny, ale dzisiaj będzie inaczej. Już nie zamierza uciekać, zapominać czy rozpaczać. Od dzisiaj będzie robić to na co ma ochotę i to razem z Lukiem.
Teraz wszystko wydaje mi się idealne, tak jakby te dwa lata były tylko snem. Dziś na nowe poznaje życie. Odzyskuje to, co straciłam lata temu, czyli możliwość. Możliwość snucia marzeń i ich spełniania. Możliwość życia i brania z niego garściami.
 Ja po prostu nareszcie jestem szczęśliwa, jak jeszcze nigdy, a to szczęście daje mi on. Luk.
 Chłopak jest tak samo podekscytowany, jak ja, choć w jego oczach nadal widzę wątpliwości, to wierze, że to wszystko, już niedługo się ułoży.
 Cały czas zastanawiam mi, czy to właśnie to czuł Luk, za każdym razem, gdy to ja siedziałam za kierownica?
Boże, niech ta podróż dobiegnie już końca!
Ten wariat jedzie, nie dość, że za szybko, to jeszcze wyprzedza, jak się tylko da. Ja tu zwariuje.
- Luk! – warczę. – Może byś trochę zwolnił? Jeszcze nas policja weźmie na radar! – upominam go.
Chłopak odwraca się w moją stronie. Na jego twarzy widnieje ten delikatny uśmieszek. Och, ma takie cudowne usta, że mam ochotę go pocałować. Tu i teraz.
 Niestety istnieje ku temu przeszkoda.
 - Patrz na drogę idioto, bo nas pozabijasz! – syczę zdenerwowana.
 Po chwili jednak słyszę jego chichot. Facet uważa to za śmieszne. Sam jest śmieszny! Albo nie, szalony!
 - Speed? Dobrze się czujesz? Że niby ja jadę za szybko? – przystaje na moment – O ile dobrze pamiętam to jeszcze ostatnio byłem ,,frajerem, który nie umie się bawić’’ – znowu się ze mnie śmieje.
Teraz zdecydowanie czuje się zmieszana.
 Ja Speed powiedziałam, że ktoś jedzie za szybko.
Może rzeczywiście coś ze mną nie tak?
 Nie, ze mną na pewno wszystko w porządku.
Ja po prostu nie wierze w umiejętności Luka. Ten matoł umie wszystko spierniczyć, ale to w końcu mój matoł.
- Pajacu, patrz na drogę – znowu musiałam mu zwracać uwagę. Agr! On nas pozabija.
 - Wylu… - chłopak nie dokończył, ponieważ zaczął ostro hamować.
Zgadnijcie, kto znowu miał racje?
Przez chwile zaczęłam myśleć, że nie zdąży i wjedzie w to auto przed nami. Jednak szczęście i tym razem było po naszej stronie, ponieważ udało mu się perfekcyjnie zahamować. Debil.
- Mówiłam! – warknęłam.
Chłopak uśmiechnął się głupkowato i lekko pokręcił głową.
- Nie mów tak Ami, bo jeszcze pomyśle, że nie wierzysz w moje umiejętności.
 Żebyś się nie zdziwił.
- Jedz już – mruknęłam tylko w odpowiedzi i znowu odwróciłam się w kierunku okna. Mijaliśmy kolejne budynki mojej dawnej dzielnicy, a ja zamiast tęsknoty czułam radość, wreszcie czułam się całkowicie wolna.
Jestem sobą i nikt nie może tego zmienić. Choć wielu próbowało to jednak nikomu, jak dotąd się nie udało. Pozostaje życzyć im powodzenia.
Z uśmiechem na usta delikatnie przymknęła powieki i mocniej wtuliła się w fotel. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiłam się tak senna.


 ------
__!__!__!__!__


Chłopak obrzucił dziewczynę badawczym spojrzenie, lekko marszcząc brwi. Wiedział, że Ami była ogromnym śpiochem, ale żeby przespać trzy-czwarte dnia, to już przesada.
- Am… - mruknął cicho, chcąc delikatnie przebudzić koleżankę. Dobrze wiedział, co ty się stało, gdyby krzyknął. Amelia była raczej dość gwałtowną osobowością.
- Am! – powiedział odrobinę głośniej i leciutko potrząsnął ramieniem dziewczyny. Tak jednak uparcie spało sobie w najlepsze.
 Rozbawiony chłopak pokiwał głową i lekko się uśmiechnął na myśl o Amelii. Jego Amelii.
 - Ami, wstawaj. Za Chwile będzie przystanek! – Chłopak delikatnie potrząsnął ramieniem dziewczyny.
- Jeszcze pięć minut… - mruknęła sennie w odpowiedzi.
 - Jasne… że nie! Masz wstawać, Am!
- Kretynie, dlaczego budzisz mnie tak wcześnie? – warknęła dziewczyna, przecierając zaspane oczy, w oddali jednak zauważyła wyprzedzający samochód. Na trzeciego – Uważaj! – wydarła się panicznie.
 Chłopak momentalnie się obejrzał i zaczął gwałtownie hamować, jednak to nie wiele dało, ponieważ po chwili było słychać jedynie pisk opon, po czym ogarnęła go całkowita ciemność i ból. 


 ------
__!__!__!__!__


Luk czuł się okropnie, wszystko bolało go niemiłosiernie, ledwo co mógł oddychać. W głowie dzwoniło mu jak po jakieś imprezie stulecia, a przecież nigdzie ostatnio nie balował.
- Proszę pan, słyszy mnie pan? – jakiś głos zaczął docierać do jego świadomości.
- T-tak – odpowiedział z widocznym trudem.
 - Jak się pan nazywa?
Co ten koleś znowu wymyślił i po co pytał się takich rzeczy, ostanie co pamiętał to jakiś błysk światła i krzyk Amelii.
 Właśnie Amelia, gdzie jest Amelia?
- Luk Gregons – znowu jego głos ledwo co wydobył się z gardła. Co, do cholery jasnej, się działo.
 - A Pana koleżanka?
Koleżanka? Ach to tak, przecież miał wyjechać z Amelią, to pewnie o nią chodzi.
- Amelia, Amelia Horan – wyszeptał, po czym przyszedł ogromny ból, a zaraz po tym ukojenie i ciemność.

 ------
__!__!__!__!__


Jeszcze raz obejrzałem się czy wszystko zabrałem, spojrzałem na wyświetlacz komórki, żeby sprawdzić, która godzina. Na szczęście było wcześnie, bo zaledwie dziesiąta, odetchnąłem z ulgi i z uśmiechem na ustach ruszyłem w kierunku auta.
Odkąd Harry, zaczął odbywać swoją „karę”, każdy z nas ma więcej czasu, by chodźmy odwiedzić rodzinę, czy zabawić się na imprezie. Oficjalnie w mediach, Styles chciał znowu poczuć się normalnym nastolatkiem i dokończyć swoją edukacje.
Przez pierwszy miesiąc była to sensacja na skale światową, nie mówią już o tym, jaką sławę zyskała sama szkoła.
 Cały czas w głowie mam jeszcze obraz Styles’a, który próbował się wymigać od szkoły, och, co ja bym dał, żeby zobaczyć to jeszcze raz, ale podobno nie powtarzalne chwile, są tymi najlepszymi.
Zresztą to było już dwa miesiące temu, a ja nadal nie mogę tego wyrzucić z głowy. Chyba tylko, dlatego że Harry tak bardzo przypomina mi Amelie, kiedy to próbowała się wymigać od obowiązków szkolnych albo jak narzekała, że nauczyciela się na nią uwzięli.
Co ja bym dał, żeby zobaczyć ją ponownie, moja mała siostrzyczkę, która jest niewiadomo gdzie, nie wiem nawet czy jeszcze żyje, a wszystko to jest moją winą, gdybym tylko wtedy się potrzymał, nie powiedział tych słów, tylko jej pomógł, to razem z nią za kilka miesięcy, pewnie świetnie byśmy się bawili na ślubie naszego ojca.
 A teraz, moja, mała siostrzyczka jest gdzieś tam sam, a ja nawet nie mogę jej pomóc.
Najgorsza jest świadomość, że nie będzie jej na ślubie ojca, choć wszyscy by tego tak bardzo pragnęli. Kiedy o tym myślę, do głowy napływają mi wspomnienia, jak ojciec się załamał po jej ucieczce i popadł w pracoholizm, a jego jedyny ratunkiem okazała się Vanessa, moja przyszła macocha, którą ojciec poznał przez przypadek w swojej firmie.
Otrzepałem głowę z niepotrzebnych myśli i z roztargnieniem włożyłem moją mała walizkę do bagażnika. Miałem szczęście, że nikt nie dowiedział się o moim dwudniowym wyjeździe do rodziny, w końcu musiałem wreszcie poznać Vanessę, a nie miałem ochoty po tak długim weekendzie przepychać się jeszcze przez tłumy fanek.
 Z roztargnieniem przejechałem ręką po włosach i włożyłem kluczyki do stacyjki, już miałem jej zamiar przekręcić i jechać do hotelu, żeby trochę się wyspać po męczącej podróży, kiedy usłyszałem dzwonek telefonu. Zmarkotniały przeszukałem moją podręczną walizkę, po czym prędko odnalazłem nieznośne urządzenie i nie patrząc, kto dzwoni, nacisnąłem zieloną słuchawkę, żeby zaraz przyłożyłem ją do ucha.
 - Słucham – powiedziałem.
Nie musiałem długo czekać, żeby w słuchawce rozbrzmiał głos mojego menadżera.
- Niall, twój ojciec dzwonił do mnie dwie godziny temu. Widzisz… nie wiem, czy jestem najlepszą osobą, która powinna ci to przekazać…
Zdezorientowany uniosłem brwi do góry i z zaciekawieniem oraz lekkim zmieszaniem wsłuchiwałem się dalej w niepewny głos mojego menadżera.
 - Ale twoja siostra jest w szpitalu. Miała wypadek…
 Moje serce przestało na chwile bić, oddech uwiązł mi w gardle, a ręka nieświadomie zaczęła mocniej ściskać kierownice.
Amelia, Amelia, Amelia…
Moja mała siostrzyczka.
- Gdzie – przerwałem szybko — Który, gdzie, do cholery! – podniosłem głos i z każdą chwilą miałem coraz większy mętlik w głowie.
- Świętego Tomasza, szpital świętego Tomasza – Tylko tyle mi wystarczało, żeby przekręcić kluczyk w stacyjce, rozłączyć się, rzucić telefon na przednie siedzenie i ruszyć z piskiem opon w stronę szpitala.
Znaleźli moją siostrę, ale to teraz nie było najważniejsze, ona mogła być teraz w ciężkim stanie, czy nawet w tej właśnie chwili umierać, a ja nie mogłem nic zrobić, bo mnie z nią nie ma.
Jeśli to przeżyje, to obiecuję sobie, że się nią zajmę, odzyskam jej zaufanie i nie pozwolę jej odejść. Proszę, niech ona będzie cała. Dla mnie. Jest całym moim światem.
Znowu korki, zdenerwowany naciskam klakson i ponaglam innych, kiedy już dojeżdżam pod szpital, zauważam ludzi, którzy robią mi zdjęcia, jak wbiegam do środka.
 Na początku się tym w ogóle nie przejmuje i pędzę szukać mojej siostry. Na recepcji pielęgniarka zapytała się czy jestem z rodziny, bez wahania potwierdziłem i oczekiwałem informacji, a usłyszałem tylko ,,Sala 115, prowadzący lekarz Jegerson’’.
Wbiegam po schodach na drugie piętro, dochodzę pod wskazaną sale, gdzie widzę biegające pielęgniarki i lekarza, który dopiero co wbiegł na sale. W głowie jednak zapadają mi tylko słowa blondynki z białym fartuchem.
 - Szybciej, tracimy ją! No dalej, jesteś młoda, postaraj się dziewczyno! Jeszcze raz, ostatni! Do 100! – słyszałem ciągły sygnał, który wywierca w moim sercu dziurę. - Nic… Czas zgonu 10:48.

środa, 9 lipca 2014

Prolog



Mój pierwszy blog, mam nadzieje, że się wam spodoba. Życzę miłego czytania.

 
Prolog

Boże, którego nie ma, pomóż mi i wyłącz te światełka, które huczą mi w głowie czy cokolwiek to jest. Do cholery jasne, dlaczego akurat dzisiaj muszę mieć takiego zajebistego kaca. Nie mówię, że ma coś z tym wspólnego wczorajszy wieczór, ale kto by się oparł tym seksownym blond bliźniaczką? Gdybym mógł, to nie wypuściłbym ich z sypialni, takie dupy, że aż się o życiu zapomina.

Szkoda tylko, że zawsze po takiej nocce muszę mieć aż takiego kaca, ale czego nie robi się dla pięknych pań? Ach, a jakie one mają nogi… O reszcie nawet nie wspominam.

Po chwili błogiego nic nierobienia zaczęło się mi robić trochę nie wygodnie, więc przekręciłem się na drugi bok i przyciągnąłem do siebie drugą z bliźniaczek. Pierwsza natomiast przewiesiła nogę przez moje biodro i delikatnie przejechała dłonią po moich plecach.

Nagle ktoś trzasnął drzwiami, od prawdopodobnie mojego pokoju, choć nie miałem zbytnio pewności co do tego, ponieważ wczorajszy wieczór pamiętam jak przez mgłę, zwłaszcza po wyjściu z klubu, ale od tego wszystkiego i tak jeszcze bardziej rozbolałam mnie głowa, co spowodowała mu mimowolny, przeciągły jęk.

- Kurwa, Styles, już Czwarta, od dwóch godzin miałeś być na próbie! – usłyszałem, jak ktoś zaczął się wydzierać od progu.

Zrezygnowany podniosłem trochę głowę i przyjrzałem się niechcianemu intruzowi, oczywiście musiał to być ten namolny menadżer, który zawsze psuje mi zabawę w najlepszym momencie.

- Wyluzuj, Paul. Dzisiaj możemy zrobić sobie wolne – mruknąłem i jeszcze bardziej przysunąłem do siebie blondynkę.

Mężczyzna jednak chyba nie miał zamiaru mi odpuścić, ponieważ już po chwili usłyszałem jego irytujący głos.

- Widziałeś, co piszą w gazetach!? Wstawaj, natychmiast, musimy sobie poważnie porozmawiać – wydzierał się, ale i tak wszyscy wiedzą, że skończy się na moim. Przecież nazywam się, Harry Pieprzony Style, najseksowniejszy piosenkarz, jakich chodził po świecie. – Teraz, za dziesięć minut widzę cię w salonie – dodaje, wręcz sycząc każdy wyraz, kiedy zauważył, że nie mam zamiaru się ruszyć.

- Panie, niestety, ale obowiązki wzywają – mruknąłem.
Westchnąłem zrezygnowany i z zamiarem jak najszybszego spławienia Paula, udałem się w kierunku szafy, za sobą słyszałem jedynie trzaskanie drzwiami, co wywołało u mnie tylko większy ból głowy.

Choć ledwo co chodziłem i widziałem, to i tak nawet stąd mogłem się przyjrzeć bliźniaczka, jakie one są gorące!

- No, no, musicie się zbierać – powiedziałem trochę głośniej, wybierając z szafy pierwszą lepszą bluzkę i bokserki.

- Och, Harry już koniec zabawy? – jęknęła Merry, albo Berry, Bóg pamięta, jak one mają na imię.

- No, niestety skarbie, ale góra wzywa – mruknąłem, zamykają szufladę z bielizną.

- Och – jęknęła druga, przebudzając się. Niech one przestaną, bo się zaraz wrócę do łóżka z powrotem – Dla ciebie wszystko, Harry.

Druga seks, blond bomba przejechała dłonią po pościeli i delikatnie odgarnęła pierzynę, po czym taka jak ją bóg stworzył, wstała z łóżka i niczym nieskrępowana przeciągła się leniwie.

Kolejny raz tego męczącego dnia mruknąłem zrezygnowany i zamknąłem się za drzwiami łazienki, cały czas powtarzając sobie, że tam w sypialni wcale nie ma tych gorących lasek, gotowych oddać się mi w każdej chwili.


Około dwudziestu minut później albo i więcej, stałem już gotowy przed drzwiami do salonu, ubrany tylko w bokserki i luźny podkoszulek.

Kiedy tylko odtworzyłem drzwi, moim oczom ukazała się reszta zespół rozwalona na mojej kanapie, oczywiście Niall objada się jakimiś żelkami, Liam i Zayn SMS-owali prawdopodobnie z dziewczynami, Louis za to oglądał coś zawzięcie w telewizorze, a Paul jak to on, największy gbur i nudziarz, cały czas nerwowo przechadzał się w kółko po pokoju.

- O Bożę – jęknął Lou – Nie uwierzycie, Harry jest w telewizji! – powiedział zdziwiony, jakby to była nowość, przecież ja już miliony razy dawałem różne wywiady i lądowałem na pierwszych stronach gazet.

- Żadna nowość – mruknął Zayn, zerkając na wyświetlacz.

- Nie o to chodzi! Ja pierdole, co ten bałwan zrobił! – pokręcił zrezygnowany głową Tomlinson.

- Wyszedł z klubu z jakąś panienką i polazł do hotelu? Uchlał się? No co on mógł zrobić takiego, czego nie zrobił wcześniej? - wtrącił się Liam.

- To – wskazał na monitor telewizora.


Boziu, co znowu Lou ma do mojego imprezowania, sam przecież nieźle czasami się zabawia!

- Przesadzasz – powiedziałem, podchodząc do nich i opadając na kanapę, głowa nadal piekła mnie niemiłosiernie.

- Przesadza? Kurwa, Harry brałeś narkotyki, a ty mówisz, że on przesadza? – wtrącił swoje trzy grosze Paul.


Przez dosłownie chwile, analizowałem słowa menadżera i może nie pamiętam dobrze wczorajszego wieczoru, ale jestem pewien, że nigdy niczego nie brałem, przecież nie jestem jakimś tam pieprzonym narkomanem.

- Niczego nie brałem, luz i może trochę ciszej, przez was jeszcze bardziej rozbolałam mnie głowa – zakryłem sobie uszy rękami, modlą się, żeby coś albo jakaś nieznana mi siła uciszyła ich skutecznie i pozwoliłam mi leczyć tego pieprzonego kaca w świętym spokoju.

- Nie, nie?! – krzyknął Paul. – A te zdjęcia to niby jakiś foto montaż co? Nie rób ze mnie głupca, wiesz, że szkodzisz w ten sposób zespołowi? Do jasnej cholery, Harry, zachowujesz się jak jakiś rozpieszczony bachor!

Normalnie ma już dość, ale on nawija, jak jakiś belfer w szkole, który złapał ucznia na groźnym uczynku i martwi się o opinie szkoły, zdecydowanie nudy.


Najchętniej to bym się już stąd zmył do kuchni po jakiejś środki przeciwbólowe, ale jakoś nie mogę nawet wstać z tej kanapy.

- Ni, przynieś mi coś przeciwbólowego z kuchni, powinno być w drugiej szafce – mruknąłem prosząco do blondyna zajadającego się łakociami.

- Już – odpowiedział, wstając i wychodząc.


Och, co ja bym bez niego zrobił, zawsze mi pomaga, chyba bym bez niego umarł w męczarniach na ból głowy albo prawdopodobnie wysłał Liama, ale to tylko szczegół.

- Koniec tego dobrego Styles, za swoje błędy trzeba ponosić odpowiedzialność – paplał dalej jakieś bzdury. – A ja mam dla ciebie już odpowiednią kare – powiedział tryumfalnie.

Właściwie to zachciało mi się śmiać, no bo co on mi może właściwie zrobić, nic?

W tym samym czasie do pokoju wmaszerował Niall ze szklanką wody i dwiema tabletkami przeciwbólowymi, którego od razu mi przyniósł.

- I co zbijesz mnie pasem jak niegrzeczne dziecko? – zakpiłem i napiłem się łyk wody.

- Nie, zrobię zdecydowanie coś bardziej pouczającego – zapowiedział, a ja tylko podniosłem jedną brew do góry i przyłożyłem sobie czubek szklanki do ust, pijąc powoli kojący napój.

– Od przyszłego tygodnia idziesz do szkoły.
W pierwszej chwili nie rozumiałem, co on mówi, ale jak tylko to do mnie dotarło, wyplułem cała wodę z ust, zachłystując się przy tym i wytrzeszczając oczy na Paula.

- Że niby gdzie? – wykrzyknąłem zdesperowany, czując się jak ofiara kiepskiego żartu.

< Dwa miesiące później, miejsce nieznane>


Życie to cud.
Gówno prawda, życie wcale nie jest cudem. Jedni umierają tylko dlatego, żeby inni mogli się narodzić, co w tym takie cudownego? Nic.


Życie to istne bagno, w którym każdy krok pogrąża nas jeszcze bardziej. Toniemy we własnych problemach, nie potrafimy pokonać przeciwności losu. Każdy myśli tylko o sobie, nie widzi problemów innych albo raczej nie chce widzieć.


Czasami miewamy lepsze i gorsze chwile, ale tylko te złe potrafią nas wzmocnić i przygotować do życia. Czasami zastanawiam się, czy gdybym wtedy została, nie poddała się i nie uciekła, czy moje życie wyglądałoby inaczej? Czy byłabym szczęśliwsza, miała bliskich, inne lepsze życie z dala od tego gówna?

To są właśnie marzenia, nic nie warte gdybanie, przez które odrywam się od rzeczywistości i staram się zapomnieć o tym, co mam tuż obok, ale tutaj nikt nie może tego robić. Nikt nie może pogrążyć się w marzeniach, ponieważ życie na ulicy jest czymś bez odwrotnym. Jeśli człowiek zawędrował właśnie tu, nie z wyboru, lecz przymusu, to musi się pogodzić z rzeczywistością. Nie będzie lepiej.

Może być tylko gorzej. Z dnia na dzień przekonujemy się, czym jest ulica. To miejsce bez powrotu, tu nigdy człowiek nie będzie mógł spokojnie żyć. Liczy się tylko ciemna, gładka powierzchnia, wypasione auto i kilka lasek, które siedzą przy kierowcy, cały czas piszcząc z zachwytu. Sam zaś kierowca musi być albo wygranym, albo przegranym. Nie ma innej możliwości, a narażanie życia jest codzienną koniecznością. W końcu trzeba udowodnić innym, kto jest najlepszy.

Czterej Kierowcy zajęli już swoje miejsca w samochodach, a niektórzy nawet już postanowili odpalić silniki. Smród spalin rozniósł się dokoła, co wywołało tylko większe krzyki widowni. Prowadzący zaczął już odliczać.

- Raz… Dwa… Trzy… Start! I ruszyli – zaraz, jak tylko usłyszałam komendę, nacisnęłam gaz i wyjechałam z piskiem.
Trasa była cholernie prosta, przynajmniej tak się mogła wydawać na początku. Już po chwili zrozumiałam, że ten wyścig to nie żadne przelewki i jeśli nie zacznę lepiej koncertować się na jeździe, to o zwycięstwie mogę zapomnieć, ale w końcu ,,Death Race’’ to nie byle turniej wyścigowy, w którym zaczynają początkujący. Tu liczyła się tylko jazda: precyzja, przeważnie bardzo szybko i bez żadnych ograniczeń. W sam raz dla mnie.
- Kurwa – zaklęłam głośno, widząc w lusterku nadchodzące kłopoty.
Miałam ochotę przyśpieszyć, ale wiedziałam, że jeśli to zrobię, to nie mam szans wyrobić się na zakręcie, co byłoby równe z końce wyścigu. Przecież nie mogłam dać satysfakcji temu dupkowi.

- Skup się, Speed, bo inaczej skończymy w piachu – przypomniał mi Luk, siedzący tuż obok mnie na przednim siedzeniu. Jak zawsze na jego twarzy była istna euforia i zachwyt, który był spowodowany miłością do aut. Luk od pół roku był moi osobistym mechanikiem, do którego mogłam się zwrócić ze wszystkim i nigdy mi nie odmówił. Zawsze wspierał i namawiał do rozwinięcia swoich umiejętności i to właśnie on pokazał mi, czym są wyścigi. Od dawna tworzyliśmy zgraną parę przyjaciół, zdolnych uzupełniać się nawzajem.
Przechyliłam na sekundę głowę w bok, żeby przyjrzeć się mu dokładnie. Choć widać było, że strasznie się o mnie martwi starał się tego nie pokazywać.

- Uważaj – wydarł się, widząc, że ktoś dopieprza się po mojego zderzaka.

- Widzę, widzę – warknęłam. – Znowu Dean będzie chciał się mnie pozbyć. Nie doczekanie skurwysyna! – powiedział prawie na jedne wdech, lekko przyspieszając i tym samym zostawiając mojego konkurenta na szarym końcu.

- Nigdy już z tobą nie jadę – powiedział spanikowany. – Zawsze musisz coś dopieprzyć!


Wzięłam głęboki wdech, w duchu obiecując sobie, że już nie długo konie. Luk niestety nie był już tak zachwycony, jak na początku i zaczął niespokojnie się wiercić w fotelu, co chwila wysyłając mi zaniepokojone spojrzenia.


Po chwili znowu obróciłam się, oglądając okolice i sprawdzając jeszcze raz, czy aby na pewno dobrze widzę w lusterku. Dean siedział mi już prawie na zderzaku, cały czas próbując mnie wyprzedzić.

Jeszcze chwila i to wszystko się skończy – powtarzałam jak mantrę.

- O kurwa! – Wyrwało się Lukowi, który szybko zasłonił ręką usta — Ma Binsa! Mówię ci, jego cholerna łepetyna mignęła mi dosłownie przed chwilą w lusterku!

Przez chwile popatrzyłam na niego jak na debila, mając nadzieje, że szczerze mu coś odwala. Niestety, zanim zdarzyłam się odezwać, zdałam sobie sprawę, że komuś udało się mnie wyprzedzić. Ku mojemu zdziwieniu, Dean okazał się ode mnie lepszy.
Szybko wzięłam się garść, starając się go wyprzedzić, wreszcie jedna chwila nie uwagi, a nasze auta się zrównały. Poczuła jeszcze większa euforie niż na początku jazy. Nie mogłam przegrać.

- Uważasz, że Dean zrezygnował z nadpalonej dziwki tylko po to, żeby mi dopiec? Bądź poważny… - lekko zachichotałam.

- Speed, myślisz, że on ot, tak zrezygnuje z zemsty? Ośmieszyłaś go przed całym gangiem! Mówię ci widziałem tego napaleńca, który się do ciebie próbował dopierać w klubie – ostrzegł szatyn, przypominając mi o małym incydencie sprzed kilku miesięcy.
Zerknęłam na niego zdezorientowana, zastanawiając się, czy aby na pewno powinna zachować teraz resztki spokoju i czekać, aż wreszcie coś powie, czy walić jego gadkę szmatkę i iść z prądem. Znowu nie byłam pewna, czy powinnam się teraz odezwać, czy czekać na jego przypływ wyrzutów sumienia i opiekuńcze kazanie.

- Kurwa – sapnęłam któryś raz dzisiaj i skierowałam moje błękitne oczy na tego dupka w przeciwległym aucie, chcą nie dać mu tej satysfakcji i łatwego zwycięstwa.
Meta była już cholernie blisko, bo zaledwie kilka przecznic dalej. Jeśli chciałbym wygrać, musiałbym go teraz wyprzedzić, na tej cholernej, ostatniej prostej. Przyśpieszyłam najbardziej, jak mogłam, ale coś w tej chwili poszło nie tak. Za bardzo zaryzykowała i poniosłam tego konsekwencje, wpadłam w poślizg i ledwo co wyhamowałam. W tej właśnie chwili zdałam sobie sprawę, że wszystko poszło na marne. Spieprzyłam na całej linii. Znowu przegrałam.

Przegrałam ten wyścig i całe swoje życie.